Nadal chorzy. Z gromadką w domu trudno znaleźć chwilkę choćby na szycie. Gdy jedno wstaje to drugie zasypia. Gdy drugie wstaje, to pierwsze chce jeść. Gdy drugie chce jeść, pierwsze marudzi żeby z nim poleżeć i coś poczytać. Nie jest lekko. Z niecierpliwością (jak już dawno nie) czekam na powroty Małżonka. Choć i to niewiele zmienia, bo po dniu poświęconym chorym Szkrabom, popołudnia spędzam na ogarnięciu mieszkania, żeby choć dało się przejść w miarę swobodnie z pomieszczenia do pomieszczenia i nie nadepnąć po drodze na jakąś minę. Oj jak zazdroszczę ludziskom, którzy mają warunki by dzieci miały swój/swoje pokoje.
I tak to szyciowo leżę i kwiczę. Dzisiaj może jeśli się uda dotrę wreszcie do pasmanterii, bo zabrakło mi guuuuumy do spódniczek. Przy okazji zakupię sobie magiczną stopkę do wszywania zamków krytych (choć pewna byłam, że posiadam ja takowe ustrojstwo - myliłam się grubo) i kilka metrów koronki, by móc wznowić produkcję poszewek na poduszki. Zostało mi jeszcze trochę materiału w róże. Na tyle mało, że sukienki dla Królewny z tego nie uszyję. Na tyle dużo, by wyciąć kilka pasów i wraz z innymi tkaninami wyczarować ładne poszewki.
Chwalę niebiosa, że na drutach da się robić wszędzie i zawsze. Tak, myślę, że nawet wanna, czy toaleta są miejscem, w którym na upartego dałoby radę. I nawet Szkrabulce chwilowo zajęte rozdziewiczaniem szuflad i szafek w pokoju nie mają nic przeciwko. Więc dziergam jesiennie i zimowo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz