28 listopada 2016

Jak się człowiek spieszy...

Albo jak garga za bardzo coś chce zrobić, to zawsze dostaje kopala w tyłek. I tak to dzisiaj spadło mi żelazko z deski do prasowania. Szczęśliwie tylko otarło się o rękę (choć poparzoną trochę łapkę mam) a to co się przykleiło z dywanu (chwalmy dywan, na którym przypalenie nie jest widoczne) wytarłam szybko ścierką na gorąco (ściera do kosza, ale cóż to za cena, w zamian za czystą stopę żelazkową) i nie ma śladu.

Coby nie było kocyki mają pozszywane otwory przewrotowe :p i są poprasowane. Czekają już tylko na naszycie metek. Czego nie zdążyłam uczynić, bo czas na to przeznaczony spędziłam na czyszczeniu w/w stopy i smarowaniu Fenistilem oparzenia. A po pracy, tzn wieczorem, olałam system (przyznaję się bez bicia) i zabrałam się za nadrabianie filmowych zaległości. "Hobbit" w 1/6 obejrzany. (Idzie mi to jak krew z nosa, bo dzieci pojelitówkowe i osłabione i co chwilę się budzą, bo brzuszek, bo złe sny, bo coś tam innego).

Może kiedyś los się jednak odwróci? Nie poddaję się bez walki.

2 komentarze: