24 stycznia 2016

Maszynowy warsztat

 Zaczynałam swoją naukę szycia ... w sumie to ręcznie. Do dzisiaj pamiętam jak mama zatroskana o swoją własną stolikową Singerkę nie pozwalała mi jej dotykać. A ja miałam ogromną potrzebę, żeby uszyć sobie spódnicę. Cóż to więc było za szycie. Niby zgodnie z instrukcją zamieszczoną w "Burdzie - Krok po kroku". Ale bez pojęcia o konstrukcji, o tym, że jak kąt prosty to musi być prosty, o oznaczeniach, nacięciach, zapasach na szwy. Ba, nawet chyba pocięłam materiał zanim jeszcze sama siebie pomierzyłam. I potem szycie w rękach całych (kilo)metrów materiału. Ubieranie, dopasowywanie szpilkami, prucie i znów szycie, i znów dopasowywanie, robienie (zupełnie dziwnych i absolutnie niezgodnych ze sztuką) zakładek, prucie, szycie... Ale udało się!!! Maszyna do dziś ma niewidzialną karteczkę "korzystać tylko w wyjątkowych sytuacjach". Za to spódnicę też mam do dziś i często w niej chodzę.

 Pierwszą własną maszynę dostałam od...TEŚCIOWEJ. :) Staruteńki Dziadunio Naumann przerobiony na elektryczniaka. Do dzisiaj służy i nie raz wyciągnął mnie z opresji, gdy inna maszyna zawiodła. Nawet zupełnie niedawno miałam taką sytuację.


 Potem była Victoria (na zdjęciach TUTAJ), na której szyłam bardzo dużo, choć nie umiałam jej dobrze wyregulować, popełniałam mnóstwo błędów niedoświadczonej krawcowej i nie do końca wykorzystywałam drzemiący w niej potencjał. Z perspektywy czasu stwierdzam, że całkiem fajna ona była/jest. Jej związek ze mną skończył się podarowaniem jej bliskiej mi osobie, której chyba służy do dzisiaj. Widać trafiła pod lepsze skrzydła.

 Oddanie Victorii było efektem otrzymania w prezencie kochanego Kanciaka.
Tak, tak Kanciak czyli Singer Heavy Duty to prezent od Męża, który dostrzegł moje zmagania i potrzeby i drzemiącą we mnie energię do poskromienia. Kanciaka kocham miłością wielką. Ma dla mnie to co mi potrzebne w maszynie. Uszyłam na nim wiele. Nauczyłam się na nim jak sobie radzić z materiałami cienkimi, śliskimi, elastycznymi, z dresówkami itp.itd. Razem wystąpiliśmy jako gwiazdy internetu (o tym TUTAJ). Ze mną przetrwał mój pierwszy kurs szyciowy w Mikołowskim Domu Kultury oraz Kurs Konstrukcji i Szycia w Zabrzu. Razem szyliśmy jaśki dla dzieciaków w Ikei.


Jedyny problem kanciaka to jego awaryjność. Mam wrażenie, że w zasadzie szył dobrze do pierwszej awarii i po powrocie z serwisu nigdy już nie wrócił do swojej świetności. Nie mogę powiedzieć - jest sprawny, szyje dobrze, jest prosty w obsłudze, ale... nie jest to maszyna do aż tak intensywnego szycia jak ja szyję. Jak to powiedział ostatnio mój ulubiony serwisant "Właściwie to od razu po zakupie powinniście iść Państwo i go reklamować jako niezgodny z opisem. Ta maszyna to nadal zwykła domowa maszyna i nic w niej takiego, żeby się mogła nadawać do takiego domowego szycia, ale na większą skalę." Ale wtedy tego przecież nie wiedziałam. Jest super do takiego drobnego szycia dla domu, dla siebie i mam nadzieję, że komuś będzie jeszcze służyła latami. Tak, tak. Zamierzam się rozstać z Kanciakiem. Na moim etapie szyciowym potrzebna mi maszyna hmmm mocniejsza.

 I tak to po długich rozważaniach do warsztaty zawitał nowy gość. Nowy choć tak naprawdę stary. Bo to już wiem, że w świecie maszyn jest tak, że albo trzeba zapłacić naprawdę dużo, by maszyna była trwała, mocna i potrafiła wiele, albo trzeba sięgnąć do tych starszych maszyn, które produkowane były chyba z większą dokładnością, na metalowych podzespołach. Są może bardziej "toporne". Nie mają aż tylu super funkcji, wzorów, wyświetlaczy, spowalniaczy itp. ale potrafią wdzięcznie szyć. I aktualnie to dla mnie jest najważniejsze
 Po poszukiwaniach, wahaniach, rozważaniach, po zasięgnięciu opinii mojego ulubionego serwisanta (też starej daty, by the way) w maszynowni zagościł Singer Tempo 80.


 Na razie się poznajemy i docieramy. Szyje mi się dobrze. Podoba mi się pewna lekkość a jednocześnie moc i zdecydowanie z jakimi Tempo szyje. I ma przyjemny dla uszu dźwięk podczas szycia. No mruuczy tak. Dzięki temu mruuuczeniu właśnie moje szycie staje się jeszcze większą przyjemnością.

 Oczywiście jest jeszcze overek, ale o nim innym razem.

I tak to aktualnie moja pracownia wygląda tak:


Oczywiście marzenia sięgają dalej, ale wiem, że na wszystko jest odpowiednia pora. Jeśli chodzi o pracownię to czekam na wiosenne, cieplejsze dni, gdy wkroczę do niej z wałkiem i stanie się jaśniejsza i piękniejsza. Mam tylko jedną obawę - już teraz trudno mnie z niej wyciągnąć, a co będzie wtedy???

8 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Do profesjonalizmu daleko, ale coraz wygodniej się szyje :)

      Usuń
  2. Widze ,ze poznajesz, sprawdzasz maszyny :) Mam nadzieje ,ze teraz ta nowa ,ze pokochasz ja rowniez bardzo ,ze bedzie Ci sie dobrze na niej szylo dluuugo !!! Trzymam kciuki za maszyne i za remoncik :) Bedzie Pieknie ,ale i pewno ,ze wyjdziesz z niej czasem hihi :))) Pozdrawiam Cie Serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. A wtedy dzieci będą Ci donosiły kanapki :)

    Pozdrowienia!
    novembre

    OdpowiedzUsuń
  4. Ostatnio u wujka Niemałża odkryłam takiego staruszka, maszyna na pedał, zero elektryki. Niedługo ją zabieram do czyszczenia a potem przemeblowywanie kuchni, żeby ją wstawić. Podobno jest sprawna, ale kurzyła się kilkanaście lat w garażu, potrzebuje odświeżenia. :)

    A szyć uczę się od 2 lat mniej więcej, nic na siłę, kochana lidlowska silverka pięknie mi służy. Nawet udało mi się trochę zarobić, z końcówek płócien uszyłam parę chust kółkowych do noszenia dzieci. Więc radość podwójna, raz że się nauczyłam prosto szyć, dwa, że moja praca komuś służy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To poczucie, że coś co sprawia nam frajdę przynosi komuś radość (i kilka dodatkowych groszy) jest ekstra!

      Usuń