9 czerwca 2014

Buuu, a może nie?

 I gadaj tu z serwisantami. No niby Pan miły, uprzejmy, konkretny, ale...
* Po pierwsze okazało się, że w trakcie transportu złamana została igła w maszynie i zonk. Więc najpierw Pan narzeka jak to źle z tą igłą. Potem, że jednak wszystko jest niby ustawione w porządku i jemu nic się nie plącze. I że w sumie to może niepotrzebnie przysyłałam maszynę do serwisu.
* Po drugie włożył część, która od poprzedniego razu w serwisie latała mi luzem w maszynie. I że to pewnie wina transportu znów. Nie twierdzę, że było inaczej fakt faktem, że mi coś tam wypadło. No to chyba jednak nie było normalne i sama bym sobie przecież nie założyła, co nie?
* Po trzecie jak już uzgodniliśmy co i jak. Gdy przyjęłam na klatę sugestię, że może nici nie takie (stale szyję na tych samych i dotąd były bez zarzutu), że igła nie taka, że materiał zły i w ogóle pewnie coś wydumałam sobie z tym, że mi się nić klinuje przy chwytaczu na amen, to... Pan stwierdził, że on jednak spróbuje jeszcze zobaczyć czy przy szyciu dzianiny coś się nie dzieje, bo dotąd to na bawełnianym płótnie próbował. No to to właśnie mi się kiepściło przecież. Płótno też mi szyło bez zarzutu. Ale nic nie rzekłam w odpowiedzi. Podziękowałam grzecznie i powiedziałam, że czekam na powrót maszyny do domu. I tyle.

No byłam zadowolona po poprzedniej naprawie (choć ta latająca część trochę jednak nabruździła), a i teraz pewnie będę. Tylko te sugestie, że to moja wina, że szyję nie takimi nićmi, nie takie materiały i w ogóle to sama najpewniej wymontowałam ten luźny element. A potem stwierdzenie, że Pan jednak spróbuje sprawdzić czy na dzianinie dobrze szyje, tylko pójdzie poszukać jakiegoś kawałka typowej dresówki do przetestowania. No ech, ech ech.

No to ulało mi się i ulga.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz