Od zawsze marzę o przytulnym domu pełnym dziecięcego śmiechu. O tym, że każdy ma w nim kąt dla siebie, ale przede wszystkim jesteśmy wszyscy razem. O pracy, która będzie dla mnie źródłem autentycznej przyjemności i satysfakcji, będzie twórcza, nie odtwórcza. Jednocześnie, nie ukrywam, pozwoli dołożyć się do domowego budżetu choć odrobinę i uciszy nierozsądne, ale jednak obecne gdzieś w środku mnie samej poczucie, że żyję na garnuszku męża. O tym, że będę miała czas dla dzieci, a nie będę goniła własnego ogona by zdążyć z obowiązkami domowymi, zadaniami zawodowymi, chwilą dla męża, zabawą z dziećmi. Nie będę traciła czasu w korkach, a wieczorów na planowanie kolejnego dnia.
Marzę o tej niezwykłej obecności rodziców w domu, której ja sama miałam pod dostatkiem, a o którą tak trudno w naszych zabieganych czasach.
Marzę i marzę...
Z tych marzeń, ale i dlatego by nie tracić cennych chwil postanowiłam nauczyć się szyć.
Dostałam kilka lat temu od bliskiej memu sercu osoby starą maszynę do szycia. Mąż zrobił mi niespodziankę i oddał ją do wyczyszczenia, naoliwienia i wyregulowania. Działa!
Dotychczas służyła mi tylko do drobnych przeróbek i napraw. Skróć nogawki, zaszyj wielką dziurę, napraw rozłażący się szew. Od teraz stanie się, mam nadzieję, moim pomocnikiem w drodze ku marzeniom, pomocnikiem na niełatwej drodze zdobywania krawieckich umiejętności.
Mam nadzieję, że samodzielnie - wykorzystując pomoc dobrych ludzi, internetowe poradniki, książki i własną wyobraźnię - opanuję podstawy. Zachłyśnięta pozytywną energią od innych osób, które stworzyły własny malutki biznes z "niczego", po cichu wierzę, że i mnie się uda. Uda się spełnić marzenia.
A jeśli nie? Cóż. Naszyję moim najbliższym bluzek, bluzeczek, spodni, sukieneczek. Będę bogatsza o wiedzę i umiejętności. A marzenia - pozostaną marzeniami. I będę marzyć, marzyć i marzyć. Od tego przecież są marzenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz