Miały powędrować do ogrodu, ale jakoś nie znalazłam im miejsca tam, a poza tym pachną tak obłędnie, że musiałam mieć je w domu. Oczywiście skoro nie planowałam ich w domu to i doniczki nie miałam. Pobuszowałam w starej szopie na stryszku i znalazłam drewnianą skrzynię na rozsady. Doniczka po dziadku jeszcze. Łącząca się z niezwykle przyjemnymi wspomnieniami. Dziadziusiowe dłonie takie duże, spracowane, z krótko przyciętymi paznokciami i te małe zielone delikatne roślinki... Ciepło na sercu mi się robi.
Już wiedziałam, że to musi być ta. Tylko drewno już wiele przeszło i nie wyglądało dobrze. A że akurat mam fazę na białe i przemalowywałam w domu m.in. łazienkową szafkę to zostało mi jeszcze trochę farby. Farba, pędzel, chwila moment i doniczka się robiła.
Potem tylko ziemia i już.