Baner Akademii |
30 czerwca 2013
Pierwszy kurs szycia
Szperając w internecie przypadkiem natrafiłam na pomysł Letniej Akademii Szycia.
Zdążyłam zapisać się dosłownie w ostatniej chwili. Bardzo, bardzo się cieszę. Przez większy czas wakacji jestem w domu, a taka szkoła szycia będzie dla mnie mobilizacją, nauką i sądzę że świetną zabawą.
26 czerwca 2013
Półrocze
Na początku bloga dałam sobie pół roku na ogarnięcie szyciowego tematu. Czas na podsumowanie.
Przede wszystkim nie zniechęciłam się, co przy moim słomianym zapale bardzo mnie cieszy. Sporo się nauczyłam, choć jednocześnie widzę jak wiele wiele wiedzy i umiejętności jest poza zasięgiem. A z każdą nowo nauczoną rzeczą pojawia się sto innych o których istnieniu nie miałam w ogóle pojęcia. Pogłębia to moją żądzę poznania i zachęca do dalszej podróży przez niciany świat.
Biznesowo udało się sprzedać kilka wytworów. Robiłam też jedną rzecz na specjalne zamówienie. Bilans finansowy oczywiście na minusie, ale radość i motywacja do dalszej nauki/pracy są nie do przecenienia.
Maszyna po raz pierwszy od zakupu udała się w podróż do maszynisty (czyt. gość od naprawy maszyn). Na ogólną poprawę kondycji, gdyż działa jakoś głośniej, stuka podejrzanie i nadal nie mogę samodzielnie tak jej wyregulować, by nie przepuszczała nitek przy ściegach zygzakowych i wszystkich wymagających poruszania się igły w poziomie. Wraca dzisiaj i od dziś zaczynamy kolejny etap rozwoju. Znam już moje możliwości czasowe oraz wykonawcze. Wobec czego wyznaczam sobie pewne minimum, by móc czerpać codzienną satysfakcję z szycia i nie tłumaczyć się brakiem czasu.
Każdego dnia przynajmniej pół godziny spędzone przy maszynie (ew. przy wykrojach, bo wiadomo, że to też sporo czasu zajmuje) i przynajmniej jedna wykończona praca tygodniowo.
Wszystko co ponadto - będzie już tylko czystą radością.
Przede wszystkim nie zniechęciłam się, co przy moim słomianym zapale bardzo mnie cieszy. Sporo się nauczyłam, choć jednocześnie widzę jak wiele wiele wiedzy i umiejętności jest poza zasięgiem. A z każdą nowo nauczoną rzeczą pojawia się sto innych o których istnieniu nie miałam w ogóle pojęcia. Pogłębia to moją żądzę poznania i zachęca do dalszej podróży przez niciany świat.
Biznesowo udało się sprzedać kilka wytworów. Robiłam też jedną rzecz na specjalne zamówienie. Bilans finansowy oczywiście na minusie, ale radość i motywacja do dalszej nauki/pracy są nie do przecenienia.
Maszyna po raz pierwszy od zakupu udała się w podróż do maszynisty (czyt. gość od naprawy maszyn). Na ogólną poprawę kondycji, gdyż działa jakoś głośniej, stuka podejrzanie i nadal nie mogę samodzielnie tak jej wyregulować, by nie przepuszczała nitek przy ściegach zygzakowych i wszystkich wymagających poruszania się igły w poziomie. Wraca dzisiaj i od dziś zaczynamy kolejny etap rozwoju. Znam już moje możliwości czasowe oraz wykonawcze. Wobec czego wyznaczam sobie pewne minimum, by móc czerpać codzienną satysfakcję z szycia i nie tłumaczyć się brakiem czasu.
Każdego dnia przynajmniej pół godziny spędzone przy maszynie (ew. przy wykrojach, bo wiadomo, że to też sporo czasu zajmuje) i przynajmniej jedna wykończona praca tygodniowo.
Wszystko co ponadto - będzie już tylko czystą radością.
6 czerwca 2013
Tydzień XXII
Miałam nie szyć w minionym tygodniu. A jednak nie powstarzymałam się. Glównie czas swoj poświęciłam rzeczywiście na dzierganie sweterka dla mamy. Mam już tył i wykańczam właśnie przód. Zostało mi jeszcze 15 dni i do zrobienia rękawy i golfik. Potem zszyć, przeprać i gotowe. Powinnam zdążyć.
Jednak trochę było szyciowo. Skończyłam spodnie dla mojego męża. Szorty na gumce z czarnego lnu. Z naszywaną kieszenią z tyłu i wszywanymi kieszeniami po bokach. Było to nie lada wyzwanie, bo spodnie w rozmiarze duuużym - mniej więcej 4XL. Ale udały się, pasują i będą do biegania po domu i ogrodzie. Na lato (którego na razie nie widać) w sam raz.
Jednak trochę było szyciowo. Skończyłam spodnie dla mojego męża. Szorty na gumce z czarnego lnu. Z naszywaną kieszenią z tyłu i wszywanymi kieszeniami po bokach. Było to nie lada wyzwanie, bo spodnie w rozmiarze duuużym - mniej więcej 4XL. Ale udały się, pasują i będą do biegania po domu i ogrodzie. Na lato (którego na razie nie widać) w sam raz.
Było też mocno serduszkowo. Próbuję wykorzystywać wszystkie skraweczki materiału. Może ktoś skusi się na serduszka z kilka dosłownie złotych, które świetnie ozdobią dom. A mnie nie będzie się łamało serce, gdy wyrzucam materiały do kosza. Ponadto każde szycie to nauka i ćwiczenie nowych umiejętności.
A propos nauki w planach mam kurs szycia w Krakowie. Tylko muszę znaleźć sponsora, bo i kurs drogi i dojazdy trzeba doliczyć. Ale choć wiele już nauczyłam się sama, ciągle jestem niepewna wielu rzeczy i na pewno taki kurs przydałby mi się nie tylko aby poszerzyć wiedzę i umiejętności, ale także by mi dodać odwagi i wiary we własne umiejętności.
A dzisiaj na szybciutko powstał nowy pokrowiec na mój telefon. Dwie warstwy tej samej kolorystycznie bawełny, w górnej części szeroka gumka, która zabezpiecza telefon przed wypadaniem i samowolnym telepaniem się w mojej przepastnej torebce. Poprzedni zgubiłyśmy gdzieś z córeczką podczas spaceru. Może to i dobrze, bo ten niezwykle mi się podoba. I jest bardzo praktyczny. Kolorowy, wiosenno-kwiatowy, wygodny i można go śmiało prać.
Na uszycie czeka już 5 kolejnych śliniaków. Materiały mam powykrawane, lamówki przygotowane, czas tylko znaleźć chwilę na ich zszycie. Trzy pójdą mam nadzieję w świat, a dwa zostaną u nas. Bardzo się przekonałam do tych śliniako-fartuszków i gdy tylko nie są akurat w praniu to dużo chętniej z nich korzystam niż z tradycyjnych. O wiele lepiej zabezpieczają odzież dziecka i nie plączą się podczas jedzenia gdzieś tam pod brodą, nie kręcą wokół małej szyjki, dzięki czemu ja się mniej denerwuję, a córeczka ma więcej swobody podczas posiłków.
Subskrybuj:
Posty (Atom)